listopada 06, 2016

norge

norge
Jadąc skrajnie zmęczoną w tę podróż, nie liczyłam że fizycznie odpocznę.
Bałam się nie wygód (tak, tak przyznaję się), długich godzin spędzonych w samochodzie, ulew które nie nadeszły i inwazji komarów przed którą wszyscy ostrzegali (tu akurat nie było niespodzianki). 
Pierwszy dzień podróży wciąż z laptopem na kolanach, w grubych kurtkach i z mgłą za oknem pamiętam jak mi się wtedy wydawało, jako preludium mojej wizji. 
Jednakże ta podróż pomimo wielu moich wątpliwości i obaw, była spełnieniem najskrytszych marzeń.
Marzeń o wolności i dotknięciu natury w czystej jej formie. 
Momentami brakowało mi słów, zapierając dech w piersiach.
Chwilami to co namacalne wydawało się być snem, z której na pewno ktoś zaraz tu i teraz mnie zbudzi.
Nie da się opisać tych wrażeń i tych emocji.
Tam trzeba być.
Poczuć ten wiatr we włosach.
Ten spokój,
Odnaleźć dusze tego miejsca.
I dać sobie czas.
Na wylepienie się od środka przeżyciami by starczyło ich na okres do kolejnej wyprawy.
Dziś czuję, że rozwiązanie w sobie własnych postronków życia od do, na czas i ponad siły, teraz pozwala mi nabierać dystansu, głębiej zrozumieć że biegnąc przez życie widzimy tylko zarysy, a prawdziwe piękno i sens są dla nas nieosiągalne.
Często więc zamykam oczy i przenoszę się w te góry wysokie, fiordy zielone, błękity mórz i czasu wolno płynięcie. 

Od strony technicznej naszą wyprawę opiszę w osobnym poście.
Sama korzystałam ze wskazówek znajdujących się na blogach i dzięki temu byłam w stanie wszystko perfekcyjnie zaplanować. 
Zatem może i komuś przyda się moja wizja namiotowych wakacji.


listopada 05, 2016

don't judge a book by its cover

don't judge a book by its cover
"Historia mojego nazwiska" wyruszyła ze mną w podróż do Norwegii. Zachwalana na innych blogach, przy pierwszym podejściu mocno mnie rozczarowała. Nie ten sposób pisania, zbyt dziwna historia przy przysiąść przy niej na dłużej. Ponieważ przewidziałam że moje literackie zapasy szybko się uszczuplą wcisnęłam ją na wszelki wypadek pomiędzy namiot a kuchenkę gazową.
Na szczęście.
Bo mocno wierzę w to, że ofiarowana druga szansa może nas bardzo mile zaskoczyć.
 I tak pod koniec podróży, w nikłym świetle turystycznej lampki pod niemieckim niebem,
pochłaniałam ją bez reszty, nie mogąc oprzeć się pokusie by spojrzeć w jej ostatnie stronnice. 
Każdy wątek bogaty w emocje.
Uczucia nad którymi nie sposób było zapanować.
 Myśli o własnym jestestwie które na długo nie pozwalały mi zasnąć.
Niby prosta historia.
Dwie kobiety, trudne czasy zmian, skomplikowane wybory, przyjaźń, mężczyźni którzy bezlitośnie przecinali linie zdarzeń.
Z tej prostej historii Elena Ferrante stworzyła opowieść o odwadze, sile miłości i cierpieniu, którym nie rzadko nie jeden z nas poddaje się nie widząc innej możliwości. A przecież jeśli już stawiać krok do przodu, to tylko nad przepaścią własnych ograniczeń.

Bardzo polecam!
Jest jeszcze pierwsza część "Historia zaginionej dziewczynki" która już widnieje na mej grudniowej liście czytelniczej, ponieważ nie po raz pierwszy zdarza mi się zgłębiać historie od końca:).

Jeśli ktoś z Was czytał lub zamierza, proszę podzielcie się wrażeniami. Jestem bardzo ciekawa jak ją odebraliście.





Copyright © 2016 (new) home & happiness , Blogger