listopada 05, 2016

don't judge a book by its cover

"Historia mojego nazwiska" wyruszyła ze mną w podróż do Norwegii. Zachwalana na innych blogach, przy pierwszym podejściu mocno mnie rozczarowała. Nie ten sposób pisania, zbyt dziwna historia przy przysiąść przy niej na dłużej. Ponieważ przewidziałam że moje literackie zapasy szybko się uszczuplą wcisnęłam ją na wszelki wypadek pomiędzy namiot a kuchenkę gazową.
Na szczęście.
Bo mocno wierzę w to, że ofiarowana druga szansa może nas bardzo mile zaskoczyć.
 I tak pod koniec podróży, w nikłym świetle turystycznej lampki pod niemieckim niebem,
pochłaniałam ją bez reszty, nie mogąc oprzeć się pokusie by spojrzeć w jej ostatnie stronnice. 
Każdy wątek bogaty w emocje.
Uczucia nad którymi nie sposób było zapanować.
 Myśli o własnym jestestwie które na długo nie pozwalały mi zasnąć.
Niby prosta historia.
Dwie kobiety, trudne czasy zmian, skomplikowane wybory, przyjaźń, mężczyźni którzy bezlitośnie przecinali linie zdarzeń.
Z tej prostej historii Elena Ferrante stworzyła opowieść o odwadze, sile miłości i cierpieniu, którym nie rzadko nie jeden z nas poddaje się nie widząc innej możliwości. A przecież jeśli już stawiać krok do przodu, to tylko nad przepaścią własnych ograniczeń.

Bardzo polecam!
Jest jeszcze pierwsza część "Historia zaginionej dziewczynki" która już widnieje na mej grudniowej liście czytelniczej, ponieważ nie po raz pierwszy zdarza mi się zgłębiać historie od końca:).

Jeśli ktoś z Was czytał lub zamierza, proszę podzielcie się wrażeniami. Jestem bardzo ciekawa jak ją odebraliście.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 (new) home & happiness , Blogger